niedziela, 20 marca 2016

"Don't care what they say, it hurts so good"

Znowu tu jesteśmy. W absurdalnie nieistniejącym miejscu. Kolejnym gdzieś na mapie świata. Prawdziwie nieprawdziwym. Doznania są jak w rzeczywistości, ale to tylko nasza głowa. Jego, moja, co za różnica. Jesteśmy. On trochę za mocno zaciska palce na moich ramionach, ale to nic. Lubię czuć jego siłę i mieć znaki na skórze. Później są dowodem na to, że nie zwariowałam. Albo że zwariowałam. W każdym razie są, a ja nie umiem wytłumaczyć ich racjonalnie. Wciska palce w moją skórę, czuję ból, ale pozwalam mu na to. Znowu zatracamy się w naszym świecie. Zatracamy w sobie, pogłębiamy irracjonalność, wchodzimy w to, zadając ból najbliższym nawet jeśli o tym nie wiedzą. Ranimy ich i siebie i nie potrafimy wyplątać się z naszej toksyczności. Na własne życzenie pakujemy się w miłość, która niszczy wszystko dookoła z nami na czele. Nasz mały świat. Nie ma w nim nikogo. Nikt nas nie widzi, nie słyszy, jesteśmy we dwoje, jakby ukrywając się przed wszystkimi konsekwencjami, które już dawno mamy wypisane na twarzy. Wirujemy w tym i nie umiemy się uwolnić od siebie. Najbliżsi sobie i najodleglejsi niczym wschód i zachód. Zniszczeni, kochający do bólu, niewierzący i nie mający nadziei. Łapiemy siebie, bo to pozwala zachować strzępki siebie. Uciekamy przed każdym, chcąc ukryć nasze szaleństwo. Tylko my. Czuję jak drży. Dziś jest źle. Przyciskam go mocniej, gdy zaczyna łkać w moje ramię. Jego ostatnie zdanie jak echo obija się w mojej głowie, wydrapując dziurę na mózgu.
-R. jest w ciąży. - słyszę w kółko jak zaciętą płytę w starym odtwarzaczu. Nie wiem ile mija zanim odzywam się cicho. Kilka minut, kilkanaście?
-To dobrze. -zaczynam łagodnie, chcąc go pocieszyć. - Chciałeś przecież dziecko. - kontynuuję, a on odskakuje ode mnie jak oparzony.
-Ale nie z nią! - wykrzykuje z oburzeniem i ponownie wraca w moje wyciągnięte ramiona. Łka jak niemowlę, gdy głaszczę jego przydługie włosy.
-To nieważne Tommy – zdrabniam pieszczotliwie jego imię – To będzie twoje maleństwo. Sam mówiłeś, że kiedyś będą w naszym życiu prawdziwe dzieci. - wypowiadam cicho, chociaż słowa zasychają mi w gardle. Przypominam sobie, gdy kilka nocy wcześniej wyszeptał mi to zdanie w łóżku i gdy uśmiechnęłam się krzywo na samą myśl o tym.
-Mówiłem o tobie. Poza tym kłamałem, Sami jest prawdziwy. - szepcze w moją szyję. Przymykam oczy i przywieram całą sobą do niego.
Jeszcze będzie jak kiedyś. Jeszcze będzie normalnie.

A Sami w końcu do nas wróci...

2 komentarze:

  1. Dlaczego mam nóż w piersi?

    Kiedyś powiedziałaś mi, że nie mogłaś wytrzymać, bo jestem częścią rodziny, bo nie da się mnie od tego oddzielić. Zabawne, a może okrutne, ale... Ty też jesteś, czy Ci się to podoba czy nie. Bez względu na wszystkie zaprzeczenia tego świata. Mówiłam Ci kiedyś, że nie ma powrotu. Twój bilet na jego nazwisko był opłacony tylko w jedną stronę. Przepraszam, że Ci go wręczyłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba obie żyjemy z nożem w sercu. Nie przepraszaj, bilet wciąż ma datę ważności zatwierdzaną przez samego zainteresowanego.
    P.S. Brakuje mi Ciebie, a on już nie ma cierpliwości, aby tego słuchać..

    OdpowiedzUsuń