Zdziwiona rozglądam się po obszernym balkonie, na którym stoję. Jak się tu znalazłam? Na zewnątrz jest ciemno, ale powietrze wciąż jest ciepłe. Kątem oka zauważam, że poza bluzką na ramiączkach nie mam nic na sobie więcej, a pomimo pory roku nie czuję chłodu. Z dala, jakby trochę zza mgły wyłaniają się czarne, wysokie budynki. Los Angeles?, stwierdzam niepewnie w myślach i cała niemal drżę. Dopiero po chwili zauważam go siedzącego w kącie przy barierkach. Opiera się o ścianę, z zamysłem pali papierosa, a palcami wodzi po ściankach butelki piwa. Ma na sobie tylko czarną koszulkę i trochę nieobecny wzrok. Jak ja się tu znalazłam? To pytanie krąży mi po głowie, gdy niepewnie siadam obok niego. Krótko acz z zainteresowaniem omiata mnie wzrokiem. Nic nie mówi. Ja też nie. Jest coś jeszcze do powiedzenia? Jak przez mgłę przypominam sobie ostatni moment, w którym go widziałam i jego odbijający się echem po samochodzie, a może tylko po mojej głowie krzyk: "To wszystko nieprawda, nie istniejesz! Chcę, abyś zniknęła."
-Twój brzuch... zaokrąglił się. - odzywa się w końcu cichym zachrypniętym głosem. Przez moment zdziwiona barwą jego głosu, jakbym nigdy wcześniej jej nie słyszała, nie mam pojęcia o czym mówi. Widząc moją minę, brodą wskazuje na mój brzuch. Automatycznie pochylam głowę i czuję się jak w nieśmiesznym krzywym zwierciadle. Przecież wciąż jestem w ciąży. Przełykam powoli ślinę, ale nie komentuję tego. Opuszkami palców dotykam jedynie brzucha, czując tylko kawałek materiału.
-Dasz mi też? - pytam, wskazując palcem papierosa w jego dłoni. Spogląda na mnie niepewnie, ale po chwili namysłu macha ręką i podsuwa mi paczkę cameli pod nos. Sekundę później odpala mojego papierosa i przygląda mi się uważnie. Zaciągam się niepewnie i szybko go gaszę, czując niemal od razu wyrzuty sumienia.
-Nie mogę. Przepraszam. - dodaję pełna pokory jakby zmarnowanie papierosa graniczyło ze zbiciem wazonu matki. Uśmiecha się delikatnie i zaciąga, mrużąc oczy.
-Co u ciebie? - pierwsza zadaję to wiszące w powietrzu pytanie zadowolona, że to nie ja od razu będę się spowiadać ze swojego życia. Poza tym czuję całą sobą, że chce się wygadać i tylko czeka aż poruszę temat. Wzrusza ramionami i spogląda gdzieś w bok. Dopiero po chwili odzywa się cicho
-Chujowo. I nie są to żale nieszczęśliwie zakochanego faceta. Pozornie wszystko jest w porządku, nagrywamy nową płytę, wiesz? Dużo projektów, dużo pracy, ale to wszystko jest takie... do bani. - rozkręca się, jego głos przybiera barwę emocji, widzę jak silne dłonie zaciskają się na butelce. - Czuję się jakbym zapadał się w jakąś otchłań. Nie potrafię się cieszyć z małych rzeczy. Dociera do mnie jak płytkie jest nasze życie, wiesz? - odwraca głowę w moją stronę i widzę oczy pełne bólu. Zaskakuje mnie ich ciepło. Jakbym od długiego czasu spodziewała się tylko lodowatego przyjęcia. - Pewnie brzmię jak porąbany i B., by się wściekł gdyby to usłyszał, ale mam wrażenie, że potrzebuję jakiegoś psychiatry albo chociaż psychoterapeuty, cokolwiek. Ewentualnie tabletek. Ale nie tych kolorowych spod klubu, bo po nich czuję się jeszcze paskudniej. Nie dogadujemy się ostatnio, chodzi ciągle jakiś poddenerwowany, a właściwie wściekły na cały świat. Jakby wybór należał absolutnie tylko do niego. Chyba ostatnio kłócą się z K. Znaczy nie wiem tego na pewno, bo mi nie opowiada, a ja nie pytam, ale takie mam wrażenie. Poza tym wygląda na takiego jakby się bał, że to wszystko się rozsypuje. Ale ona nigdzie się nie wybiera, prawda?
-Nie wiem. -przyznaję cicho, spuszczając wzrok i wpatrując się w zimny beton. - Nie rozmawiamy. Chyba trochę mnie obwinia o to, że mnie nie ma. Poza tym to moja wina, w Polsce niewiele czasu jej poświęciłam, a potem pisała do mnie jak do obcego człowieka.
-Ona myśli, że to ty? - pyta zdziwiony. Zastanawiam się przez chwilę.
-Trochę też ja, prawda? - spoglądam na niego, a on wzdycha ciężko i podnosi ramię, aby po chwili mnie nim objąć. Niepewnie, aczkolwiek z poufałością przylegam do jego boku, po raz tysięczny czując rozdarcie. Jego ciepłe palce suną powoli i bardzo delikatnie po skórze mojego ramienia.
-Może oboje dojrzewaliśmy krok po kroku do tej decyzji? - podejmuje próbę wyjaśnienia swojego, naszego postępowania. - Chciałbym kogoś pokochać, ale chyba nie potrafię. Pokochałem ciebie, ale ty nie istniejesz. Znaczy istniejesz. Wierzę w ciebie. Masz na pewno swoje życie, może nawet bywasz w tych samych miejscach, w których ja, ale dla mnie jesteś nieosiągalna. To tak jakbym stanął przed szybą cholernie drogiego sklepu. - nie wiem czemu o tym mówi, dokładnie rozumiem co czuje i nie jestem pewna, czy opowiada to bardziej sobie czy może mnie. Czuję, że pochyla głowę i spogląda na mnie. -Chciałbym, abyś była szczęśliwa. Też tego bym chciał dla siebie, normalności. Tęsknię za tobą każdego dnia.
Przymykam oczy, czując że niebezpiecznie świecą się w nich moje łzy. Przylegam ciaśniej do jego boku, a on oddaje mocniejszym uciskiem na moim ramieniu. Przez sekundę wyłapuję jego zapach i niezmąconą ciszę tego miejsca. Już jestem pewna, że to Los Angeles i balkon, na którym się poznaliśmy. Albo poznawaliśmy.
-Opowiesz mi o nim? - przerywa ciszę. Wciąż ma zachrypnięty głos i zastanawia mnie przyczyna tego stanu, ale nie pytam. Zdziwiona podnoszę tylko brew, nie wiedząc skąd w ogóle pomysł słuchania moich opowieści. Czuję się dziwnie.
-Nie chcę, abyś tego słuchał. - odpowiadam, skubiąc materiał jego koszulki.
-Opowiedz. Nie chodzi o jakieś tortury albo żale. Jestem po prostu ciekawy co u ciebie i tego, kogo wybrałaś. Chcę mieć pewność, że mogę być o ciebie spokojny.
Podejmuję opowieść, czując się coraz dziwniej przy każdym kolejnym zdaniu. Opowiadam o mężczyźnie, z którym jestem zaręczona i nie do końca wierzę, że chce tego słuchać. Przyglądam się jego twarzy, nie okazuje żadnych emocji, Dopiero gdy kończę uśmiecha się niezauważalnie jednym kącikiem ust. Przez chwilę przewierca mnie spojrzeniem, a jego oczy zdradzają mi wszystko. Bez słowa wtula się we mnie, a ja przyciskam go do siebie. Zastanawiam się czy to ostateczne pożegnanie czy kolejny przystanek w normalnym życiu. Bo przy nim nauczyłam się, że nic nie jest normalne i nic nie jest czarno - białe.
-Kochasz ją? - niemal szepczę do jego ucha, wiedząc doskonale z kim się spotyka.
-Nie. - odpowiada powoli, odsuwając się spokojnie od mojego ciała. - Wróciliśmy do wygodnego układu.
Spuszcza wzrok jakby bojąc się mojej reakcji. Podnoszę rękę i palcami przesuwam po jego zarośniętym policzku. Nie musimy nic więcej mówić, Wszystko jest popieprzone, a my przegraliśmy życie. Albo wygraliśmy inne.
Teraz już tak będzie, że będziemy ze sobą rozmawiać notkami na blogach lub komentarzami pod?
OdpowiedzUsuń