piątek, 2 września 2016

I cannot get you out.

Niejasne obrazy w mojej głowie rozwiewają się, gdy wchodzi do klubu. Nie mogę go zauważyć, jednak czuję, gdy kładzie rękę na moim ramieniu. Odwracam się szybko, nie do końca jeszcze rozumiejąc, co się dzieje i jak się tu znalazłam.
-Billy! - wykrzykuję, widząc przed sobą wysokiego mężczyznę. Jak zwykle wygląda jakby miał właśnie odbierać przed całym światem statuetkę na gali rozdania nagród.
-Hej siostrzyczko. - wypala z uśmiechem, a ja zastanawiam się, czy nie zdążyłam się przesłyszeć. 
-Nie ma go. - dodaje, gdy zauważa, że doszukuję się kogoś za jego ramieniem. Prostuję, że nie wypatruję jego bliźniaka. 
-Jej też nie. Jestem sam, ale nie przyszedłem rozmawiać ani o niej ani o moim bracie. - wypowiadając te słowa, siada przy barze i gestem ręki przywołuje barmana. Przyglądam się jego nowej fryzurze, podczas gdy młody chłopak rozlewa nam blue kamikaze. Bill łapie pierwszy kieliszek z brzegu i wyciąga w moją stronę, Wypijamy równocześnie.
-Przyszedłem, bo stęskniłem się za tobą. - ciągnie temat, odstawiając puste naczynie na bar. Ja też tęskniłam. Czuję jak uderza mnie fala gorąca. Czubkiem paznokcia wycieram napływającą łzę do oka i łapię kolejnego shota, aby tylko nie zauważył mojego wzruszenia. Całą resztę wypijamy szybko, po czym zamawiamy drinki. Muzyka jest głośna, ale nie na tyle, aby przeszkadzała w rozmowie. Kątem oka widzę tańczących ludzi na parkiecie i szaleństwo świateł. Nie mogąc się powstrzymać, przesuwam dłonią po jego włosach. Pytam skąd pomysł na kolor, ale macha tylko lekceważąco ręką.
-To głównie przez pracę. Raczej nie zostanie na długo. 
Podchodzi do nas chłopak w neonowej kamizelce i proponuje grę w strzałki za alkohol. Chcę dopytać, czy gra toczy się o butelkę, jednak mój towarzysz podrywa się i ciągnie mnie w stronę tarcz. Pierwszy raz widzę miejsce na grę w nocnym klubie. Wygląda na to, że gramy w jednej drużynie, jednak nie mam pojęcia czy poza nami ktoś jeszcze w tym uczestniczy. Sączę drinka, gdy Bill rzuca pierwszy. Sądząc po jego reakcji, zdobywa przewagę. Przychodzi moja kolej. Czuję jego palce zaciskające się na mojej dłoni i wbijające się pierścionki w moją skórę, gdy chcę rzucić pierwszą lotkę.
-Nie spieprz tego. 
-Jak przebijesz mi skórę tą biżuterią to na pewno nie trafię w tarczę. - odgryzam się szybko i uśmiecham sama do siebie. Po kilku minutach jest jasne, że wygrywamy. 
-Wpadniesz jeszcze kiedyś? - pytam, gdy czuję, że zbliża się koniec jego wizyty. W odpowiedzi przytula mnie krótko. Nie wytrzymuję i pytam o jego brata.
-Wiem, że był niedawno u ciebie. Przekażę, aby cię odwiedził. Pilnuj się tam. - dodaje surowo. Chcę zapytać o nią, ale kiwa tylko przecząco głową, a ja nie potrafię już wyjaśnić, co oznacza ten gest. Po chwili wychodzi z klubu, rzucając niedopałek papierosa przy drzwiach. 

so i tell you once but not again
that i only miss you in my life

czwartek, 23 czerwca 2016

Love me like you do.

Czasami kropka w życiu okazuje się przecinkiem, a czasami nowym akapitem albo zupełnie nowym rozdziałem. Nie przeze mnie postawiona kropka okazuje się zawieszeniem, spacją, kusząc nie tylko zwykłym akapitem, ale okładką nowej, wciągającej książki. Potknęłam się o twoją nieobecność umożliwiającą mi znalezienie czegoś prawdziwego. Nowe życie niebezpiecznie wciąga, kusząc pozorną - jak na razie - stabilnością. Poranna kawa na balkonie, wyjście do pracy przerywanej miłymi wiadomościami, spacery nad jeziorem wieczorami, seks w nocy... Myślę o dzieciach i psie. Zakochuję się powoli i ostrożnie, łudząc się, że mam nad tym jeszcze jakąkolwiek kontrolę. Prawda jest jednak taka, że każda cząsteczka mnie łaknie jego obecności. Wszystko mnie pali. Są momenty, w których uderza mnie myśl, że to zakazana miłość. Odganiam je jak natrętną muchę, odsuwając moment, w którym będzie trzeba ponieść odpowiedzialność. 
Chcę, aby to była nowa, bardzo długa książka. Taka z naiwnym i żyli długo i szczęśliwie

niedziela, 5 czerwca 2016

I escape into the city lights

Lubię cię. Lubię twoją twarz, twój wyraz oczu. Lubię twój uśmiech, twoje dłonie i żyły. Lubię twój głos i śmiech. Lubię twoje poczucie humoru, lubię twoją namiętność, pragmatyczny umysł, twój profesjonalizm i sposób w jaki patrzysz na nasze dziecko. Lubię cię całego.
Nie lubię tylko twojej nieobecności.


Na zewnątrz 27 stopni, kawa jak zawsze o tej porze smakuje idealnie. Szkoda pogody na naukę, na sprzątanie, na siedzenie w domu. Można zanurzać się w czyjejś nieobecności lub uparcie próbować iść do przodu. Jestem pomiędzy. Progres idzie nieudolnie, potykam się o muzykę i tęsknotę. Nie odseparowuję się tak jak wcześniej. Słucham radia, obserwuję te same konta, znajduję zdjęcia, a chodząc po mieście zastanawiam się czy w tym miejscu też bywałeś. Musiałeś, prawda? Kilka lat w jednym położeniu zobowiązuje do bywania w różnych miejscówkach. Nawet w twojej sytuacji.
Poznawanie ludzi, spotykanie się z nimi, śmiech sprzyjają regeneracji. Jak po przeszczepie narządu trzeba przynajmniej raz dziennie wstać, ja wstaję po zabraniu mi ciebie. Nikt nie przeszczepił tej wyrwy, ale zapcham tą dziurę watą z nadzieją, że któregoś dnia będziesz chciał ją wyciągnąć i wrócić na swoje miejsce, chociaż ono nigdy prawdziwie nie mogło być twoje..


Zanurzam się w nieobecności i niepamięci. Idzie mi dobrze, chociaż pisanie stało się uderzaniem gołą dłonią o ścianę.

You said it's okay
I said I'm happy
Come love me like you love me
Just one more time

czwartek, 12 maja 2016

I still believe that

Chciałabym odnaleźć ciebie. Chciałabym spędzić z tobą każdą możliwą sekundę, podczas której oddycham. Chciałabym spędzić te urodziny z tobą. I siedemdziesiąt każdych kolejnych. Chciałabym ci powiedzieć, że to ok, że czas się nie zatrzymał, że żyjemy, oddychamy, czujemy...

I close my eyes, think of all of our lasting time.
For you I was a chapter and for me you were the book and now we are too far to speak.

Mam w sobie zbyt wiele słów i jeszcze więcej niedopowiedzeń. Wróć i pozwól nam wierzyć od nowa.

Silently I still believe that, there will come a day when you come back to take me away from here and tell me, I still love you...


*"Warsaw 44" Ania Iwanek & Pati Sokół

środa, 30 marca 2016

Let's do it again...

Minął ponad rok. Zasypiam i budzę się w innym łóżku, jednak wciąż tak samo odległym od jego łóżka. Przed oczami mam rozmazane obrazy, jego uśmiech, spocone włosy, jego wzrok na mojej twarzy albo tylko omamy, że to miało miejsce. Rok.

Nie widziałam cię już od miesiąca.
I nic.
Jestem może bledsza,
trochę śpiąca
trochę bardziej milcząca
lecz widać można żyć bez powietrza.


Nie ma go od kilku dni. Ostatnie obrazy wiszą w mojej głowie, nieumiejętnie starając się znaleźć ujście. Z naszego balkonu widzę ocean i wielką plażę. Jest około czwartej nad ranem, jednak słońce już nieśmiało wisi na niebie. Powietrze jest ciepłe, ale pachnie świeżością. Można wyczuć już w zapachu, że za kilka godzin po raz kolejny będziemy naturalnymi rybami w smażalni jak te przy wejściu nr 8 na plażę nad polskim Bałtykiem. Przymykam oczy, gdy staje za mną i całuje moje ramię. Czuję chłód jego skóry, co oznacza że przed chwilą wyszedł spod prysznica. Otula mnie swoimi ramionami i odgarnia włosy z karku. Stoję owinięta samym prześcieradłem, które przed kilkunastoma minutami służyło nam za posłanie na podłodze. Uśmiecham się rozbawiona, zastanawiając się dlaczego nie wybraliśmy ogromnego łóżka, które oferuje nam tutejszy hotel.
-Przestraszyłem się, że zniknęłaś. - szepcze do mojej szyi i odsuwa się, aby odpalić papierosa. Odwracam się i lustruję jego twarz.
-Gdzie byłeś? - pytam nagle, chociaż odpowiedź wydaje się tak bardzo oczywista. Zdziwiony podnosi brew i ręką wskazuje drzwi łazienki. Potrząsam głową i precyzuję pytanie.
-Źle sypiałem, mamy tyle pracy ostatnio, wiesz, że terminy nam się jawią jako potwory z szafy. - wzrusza ramionami i siada na krześle. Po chwili namysłu przyciąga mnie na swoje kolana i naiwnie wydmuchuje dym w drugą stronę jakby to miało zmniejszyć ryzyko zagrożenia. Przesuwam palcami po jego policzku i wpatruję się w ciemne oczy, które pomimo ekstremalnie wczesnej pory wydają się być rozbudzone i uśmiechają się szeroko.
Uśmiechasz się oczami. Mimowolnie przypomina mi się tekst znany mi z liceum, gdy z przyjaciółką nie mogłyśmy oprzeć się wrażeniu, że chłopak, w którym solidarnie i po cichu podkochiwałyśmy się, miał uśmiech w oczach.
-Jesteś tu gdy mnie nie ma? - pytam, kładąc głowę na jego ramieniu. Czuję, że na chwilę zastyga, aby po sekundzie czule objąć moje plecy.
-Tak. Znaczy mogę być. Nie bywam tu. Nie ma mnie w domu. To jest w ogóle jeszcze nasz dom, Em?

Pytanie zawisa w powietrzu i żadne z nas nie próbuje podjąć się odpowiedzi.

niedziela, 20 marca 2016

"Don't care what they say, it hurts so good"

Znowu tu jesteśmy. W absurdalnie nieistniejącym miejscu. Kolejnym gdzieś na mapie świata. Prawdziwie nieprawdziwym. Doznania są jak w rzeczywistości, ale to tylko nasza głowa. Jego, moja, co za różnica. Jesteśmy. On trochę za mocno zaciska palce na moich ramionach, ale to nic. Lubię czuć jego siłę i mieć znaki na skórze. Później są dowodem na to, że nie zwariowałam. Albo że zwariowałam. W każdym razie są, a ja nie umiem wytłumaczyć ich racjonalnie. Wciska palce w moją skórę, czuję ból, ale pozwalam mu na to. Znowu zatracamy się w naszym świecie. Zatracamy w sobie, pogłębiamy irracjonalność, wchodzimy w to, zadając ból najbliższym nawet jeśli o tym nie wiedzą. Ranimy ich i siebie i nie potrafimy wyplątać się z naszej toksyczności. Na własne życzenie pakujemy się w miłość, która niszczy wszystko dookoła z nami na czele. Nasz mały świat. Nie ma w nim nikogo. Nikt nas nie widzi, nie słyszy, jesteśmy we dwoje, jakby ukrywając się przed wszystkimi konsekwencjami, które już dawno mamy wypisane na twarzy. Wirujemy w tym i nie umiemy się uwolnić od siebie. Najbliżsi sobie i najodleglejsi niczym wschód i zachód. Zniszczeni, kochający do bólu, niewierzący i nie mający nadziei. Łapiemy siebie, bo to pozwala zachować strzępki siebie. Uciekamy przed każdym, chcąc ukryć nasze szaleństwo. Tylko my. Czuję jak drży. Dziś jest źle. Przyciskam go mocniej, gdy zaczyna łkać w moje ramię. Jego ostatnie zdanie jak echo obija się w mojej głowie, wydrapując dziurę na mózgu.
-R. jest w ciąży. - słyszę w kółko jak zaciętą płytę w starym odtwarzaczu. Nie wiem ile mija zanim odzywam się cicho. Kilka minut, kilkanaście?
-To dobrze. -zaczynam łagodnie, chcąc go pocieszyć. - Chciałeś przecież dziecko. - kontynuuję, a on odskakuje ode mnie jak oparzony.
-Ale nie z nią! - wykrzykuje z oburzeniem i ponownie wraca w moje wyciągnięte ramiona. Łka jak niemowlę, gdy głaszczę jego przydługie włosy.
-To nieważne Tommy – zdrabniam pieszczotliwie jego imię – To będzie twoje maleństwo. Sam mówiłeś, że kiedyś będą w naszym życiu prawdziwe dzieci. - wypowiadam cicho, chociaż słowa zasychają mi w gardle. Przypominam sobie, gdy kilka nocy wcześniej wyszeptał mi to zdanie w łóżku i gdy uśmiechnęłam się krzywo na samą myśl o tym.
-Mówiłem o tobie. Poza tym kłamałem, Sami jest prawdziwy. - szepcze w moją szyję. Przymykam oczy i przywieram całą sobą do niego.
Jeszcze będzie jak kiedyś. Jeszcze będzie normalnie.

A Sami w końcu do nas wróci...

poniedziałek, 7 marca 2016

Verwirrung

Rozglądam się po pokoju. Od mojej ostatniej wizyty nic się tu nie zmieniło. Dokładnie jak poprzedniej nocy zauważam go dopiero po chwili. Stoi nad laptopem i co chwilę zmienia muzykę. Podchodzę do małego łóżeczka i z rozczarowaniem zauważam, że w środku nie ma naszego syna. Wodzę oczami po pokoju jakby w nadziei, że ktoś przeniósł go w inne miejsce. Zamiast tego spotykam jednak wzrok T., który mówi mi, że nic nie znajdę. Z westchnieniem siadam na dobrze znane mi łóżko. Siada obok, stwierdzając koniec poszukiwań odpowiedniej piosenki. Znam ją. Od kilku dni jest hitem na listach przebojów i prędzej dopasowałabym ją do jego brata niż jego samego, jednak po chwili wsłuchania się w tekst rozumiem czemu jest w jego laptopie. Kładę się na miękkim materacu i czuję, że kładzie się obok. Leżymy w ciszy, wpatrując się w sufit. Słyszę jego równomierny oddech. Po kilku minutach spokoju wyciąga jednak coś z kieszeni, odpala w ustach i podaje mi.
-Zaciągnij się dobrze i przytrzymaj chwilę w płucach. - instruuje mnie. Zdziwiona wykonuję posłusznie czynność. Niemal od razu czuję słodkawy zapach palonej trawki i czegoś jeszcze. Czegoś, czego wcześniej nie znałam.
-Co to jest? - pytam, zaciągając się ponownie. Wyciąga rękę po skręta i wysuwa mi go z ust. Sam zapala najpierw i dopiero po wydmuchaniu obfitej ilości dymu odpowiada.
-Powoli, bo zrobi ci się niedobrze. Sam do końca nie wiem, trawka z domieszką jakiejś substancji. Podobno nowość na rynku.
-Skąd to masz? - zadaję kolejne pytanie z lekkim niepokojem.
-Mam sprzedać ci moje kontakty? - śmieje się, odgarniając moje włosy za ucho. W ciszy palimy na zmianę. Nie czekam długo na efekty. Laptop odtwarza w nieskończoność jedną piosenkę.

Did you feel us?
Another start
You fade away
Afraid our aim is out of sight
Where are you now?
Another dream

Pokój zaczyna wirować. Kolory stają się ostrzejsze i jednocześnie bardziej rozmazane. Wszystko wygląda karykaturalnie. Wiruje. Czuję, że zapadamy się.


-Zajebiście, nie? - słyszę jego głos obok swojego ucha. Po chwili widzę jego twarz nachyloną nade mną. Jest dziwnie zniekształcona, kolory stają się wyraźniejsze. Bawi mnie to. Zaczynam się śmiać do momentu, w którym nie przerywa mojego śmiechu pocałunkiem. Całuje mnie dziko z typową dla siebie zaborczością. Zapadamy się. Świat wiruje. Muzyka echem odbija się w mojej głowie. Another dream, another dream, another dream...

niedziela, 6 marca 2016

You fade away afraid our aim is out of sight (...) Where are you now?

Zdziwiona rozglądam się po obszernym balkonie, na którym stoję. Jak się tu znalazłam? Na zewnątrz jest ciemno, ale powietrze wciąż jest ciepłe. Kątem oka zauważam, że poza bluzką na ramiączkach nie mam nic na sobie więcej, a pomimo pory roku nie czuję chłodu. Z dala, jakby trochę zza mgły wyłaniają się czarne, wysokie budynki. Los Angeles?, stwierdzam niepewnie w myślach i cała niemal drżę. Dopiero po chwili zauważam go siedzącego w kącie przy barierkach. Opiera się o ścianę, z zamysłem pali papierosa, a palcami wodzi po ściankach butelki piwa. Ma na sobie tylko czarną koszulkę i trochę nieobecny wzrok. Jak ja się tu znalazłam? To pytanie krąży mi po głowie, gdy niepewnie siadam obok niego. Krótko acz z zainteresowaniem omiata mnie wzrokiem. Nic nie mówi. Ja też nie. Jest coś jeszcze do powiedzenia? Jak przez mgłę przypominam sobie ostatni moment, w którym go widziałam i jego odbijający się echem po samochodzie, a może tylko po mojej głowie krzyk: "To wszystko nieprawda, nie istniejesz! Chcę, abyś zniknęła." 
-Twój brzuch... zaokrąglił się. - odzywa się w końcu cichym zachrypniętym głosem. Przez moment zdziwiona barwą jego głosu, jakbym nigdy wcześniej jej nie słyszała, nie mam pojęcia o czym mówi. Widząc moją minę, brodą wskazuje na mój brzuch. Automatycznie pochylam głowę i czuję się jak w nieśmiesznym krzywym zwierciadle. Przecież wciąż jestem w ciąży. Przełykam powoli ślinę, ale nie komentuję tego. Opuszkami palców dotykam jedynie brzucha, czując tylko kawałek materiału. 
-Dasz mi też? - pytam, wskazując palcem papierosa w jego dłoni. Spogląda na mnie niepewnie, ale po chwili namysłu macha ręką i podsuwa mi paczkę cameli pod nos. Sekundę później odpala mojego papierosa i przygląda mi się uważnie. Zaciągam się niepewnie i szybko go gaszę, czując niemal od razu wyrzuty sumienia. 
-Nie mogę. Przepraszam. - dodaję pełna pokory jakby zmarnowanie papierosa graniczyło ze zbiciem wazonu matki. Uśmiecha się delikatnie i zaciąga, mrużąc oczy. 
-Co u ciebie? - pierwsza zadaję to wiszące w powietrzu pytanie zadowolona, że to nie ja od razu będę się spowiadać ze swojego życia. Poza tym czuję całą sobą, że chce się wygadać i tylko czeka aż poruszę temat. Wzrusza ramionami i spogląda gdzieś w bok. Dopiero po chwili odzywa się cicho
-Chujowo. I nie są to żale nieszczęśliwie zakochanego faceta. Pozornie wszystko jest w porządku, nagrywamy nową płytę, wiesz? Dużo projektów, dużo pracy, ale to wszystko jest takie... do bani. - rozkręca się, jego głos przybiera barwę emocji, widzę jak silne dłonie zaciskają się na butelce. - Czuję się jakbym zapadał się w jakąś otchłań. Nie potrafię się cieszyć z małych rzeczy. Dociera do mnie jak płytkie jest nasze życie, wiesz? - odwraca głowę w moją stronę i widzę oczy pełne bólu. Zaskakuje mnie ich ciepło. Jakbym od długiego czasu spodziewała się tylko lodowatego przyjęcia. - Pewnie brzmię jak porąbany i B., by się wściekł gdyby to usłyszał, ale mam wrażenie, że potrzebuję jakiegoś psychiatry albo chociaż psychoterapeuty, cokolwiek. Ewentualnie tabletek. Ale nie tych kolorowych spod klubu, bo po nich czuję się jeszcze paskudniej. Nie dogadujemy się ostatnio, chodzi ciągle jakiś poddenerwowany, a właściwie wściekły na cały świat. Jakby wybór należał absolutnie tylko do niego. Chyba ostatnio kłócą się z K. Znaczy nie wiem tego na pewno, bo mi nie opowiada, a ja nie pytam, ale takie mam wrażenie. Poza tym wygląda na takiego jakby się bał, że to wszystko się rozsypuje. Ale ona nigdzie się nie wybiera, prawda? 
-Nie wiem. -przyznaję cicho, spuszczając wzrok i wpatrując się w zimny beton. - Nie rozmawiamy. Chyba trochę mnie obwinia o to, że mnie nie ma. Poza tym to moja wina, w Polsce niewiele czasu jej poświęciłam, a potem pisała do mnie jak do obcego człowieka. 
-Ona myśli, że to ty? - pyta zdziwiony. Zastanawiam się przez chwilę.
-Trochę też ja, prawda? - spoglądam na niego, a on wzdycha ciężko i podnosi ramię, aby po chwili mnie nim objąć. Niepewnie, aczkolwiek z poufałością przylegam do jego boku, po raz tysięczny czując rozdarcie. Jego ciepłe palce suną powoli i bardzo delikatnie po skórze mojego ramienia. 
-Może oboje dojrzewaliśmy krok po kroku do tej decyzji? - podejmuje próbę wyjaśnienia swojego, naszego postępowania. - Chciałbym kogoś pokochać, ale chyba nie potrafię. Pokochałem ciebie, ale ty nie istniejesz. Znaczy istniejesz. Wierzę w ciebie. Masz na pewno swoje życie, może nawet bywasz w tych samych miejscach, w których ja, ale dla mnie jesteś nieosiągalna. To tak jakbym stanął przed szybą cholernie drogiego sklepu. - nie wiem czemu o tym mówi, dokładnie rozumiem co czuje i nie jestem pewna, czy opowiada to bardziej sobie czy może mnie. Czuję, że pochyla głowę i spogląda na mnie. -Chciałbym, abyś była szczęśliwa. Też tego bym chciał dla siebie, normalności. Tęsknię za tobą każdego dnia.
Przymykam oczy, czując że niebezpiecznie świecą się w nich moje łzy. Przylegam ciaśniej do jego boku, a on oddaje mocniejszym uciskiem na moim ramieniu. Przez sekundę wyłapuję jego zapach i niezmąconą ciszę tego miejsca. Już jestem pewna, że to Los Angeles i balkon, na którym się poznaliśmy. Albo poznawaliśmy. 
-Opowiesz mi o nim? - przerywa ciszę. Wciąż ma zachrypnięty głos i zastanawia mnie przyczyna tego stanu, ale nie pytam. Zdziwiona podnoszę tylko brew, nie wiedząc skąd w ogóle pomysł słuchania moich opowieści. Czuję się dziwnie. 
-Nie chcę, abyś tego słuchał. - odpowiadam, skubiąc materiał jego koszulki. 
-Opowiedz. Nie chodzi o jakieś tortury albo żale. Jestem po prostu ciekawy co u ciebie i tego, kogo wybrałaś. Chcę mieć pewność, że mogę być o ciebie spokojny. 
Podejmuję opowieść, czując się coraz dziwniej przy każdym kolejnym zdaniu. Opowiadam o mężczyźnie, z którym jestem zaręczona i nie do końca wierzę, że chce tego słuchać. Przyglądam się jego twarzy, nie okazuje żadnych emocji, Dopiero gdy kończę uśmiecha się niezauważalnie jednym kącikiem ust. Przez chwilę przewierca mnie spojrzeniem, a jego oczy zdradzają mi wszystko. Bez słowa wtula się we mnie, a ja przyciskam go do siebie. Zastanawiam się czy to ostateczne pożegnanie czy kolejny przystanek w normalnym życiu. Bo przy nim nauczyłam się, że nic nie jest normalne i nic nie jest czarno - białe. 
-Kochasz ją? - niemal szepczę do jego ucha, wiedząc doskonale z kim się spotyka. 
-Nie. - odpowiada powoli, odsuwając się spokojnie od mojego ciała. - Wróciliśmy do wygodnego układu. 
Spuszcza wzrok jakby bojąc się mojej reakcji. Podnoszę rękę i palcami przesuwam po jego zarośniętym policzku. Nie musimy nic więcej mówić, Wszystko jest popieprzone, a my przegraliśmy życie. Albo wygraliśmy inne.